Właściwie było więcej niż pewne, że sięgnę po lekturę dotyczącą uważności. Do uważności nawiązywały blogi o minimalizmie i książki z zakresu różnych terapii, które dość regularnie czytam. Większość czytanych przeze mnie blogów czy książek przywoływało jedno z ćwiczeń uważności - jedzenie rodzynki. Ćwiczenie to jednak nigdy do mnie nie przemawiało. Za mało było dla mnie w tych artykułach wstępu do uważności, postrzegałam to ćwiczenie jako wyrwane z kontekstu. Nie umiałam wykonać tego ćwiczenia a raczej ćwiczenie wydawało mi się pozbawione sensu. Oto ja - zatrzymuję się w moim zalatanym dniu i badam fakturę rodzynki, kontempluję padające nań światło. I nie umiałam sobie wyobrazić jak miałabym poczuć się lepiej, kiedy mogłabym zrobić tysiąc innych rzeczy zamiast delektować się chwilą. Uważność to bycie „tu i teraz”, ale opisywane w blogach czy książkach terapeutycznych ćwiczenie nie trafiało do mnie. Intuicyjnie wiedziałam, że uważność można realizować na wiele różnych sposobów.
Jednocześnie
w moim napiętym grafiku potrzebowałam czasu dla siebie, takiego czasu
bez oddawania się myślom. Odkryłam, że koło ośrodka, w którym ćwiczę,
jest staw a w nim pływają kaczki. Przed lub po ćwiczeniach, kiedy
pozwalała na to temperatura, rozkładałam ręcznik na trawie i cieszyłam
się samotnością - ja z tą chwilą. Podziwiałam upierzenie kaczek, kółka
na wodzie, wsłuchiwałam się w dźwięki, obserwowałam trasy, którymi
przepływają kaczki. Robiłam to już w dzieciństwie, podziwiałam kaczki,
ale w dorosłym życiu nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się tak zatrzymać
bez gnania gdzieś dalej. Nie nazwałabym nigdy tego mojego „zatrzymania
się” uważnością.
Kiedy
przeczytałam a właściwie przećwiczyłam (to chyba najwłaściwsze słowo)
książkę Boba Stahla i Elishy Goldsteina „Uważność. Trening redukcji
stresu metod mindfulness” zrozumiałam, że moje praktyki były ćwiczeniem
uważności i, co ważniejsze, mogę praktykować uważność na wiele różnych
sposobów. Mogę być obecna tu i teraz nie tylko jedząc rodzynkę…
Książka
„Uważność. Trening redukcji stresu metoda mindfulness” została wydana
przez Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne w 2014 roku. Jakość wydania,
jak zwykle w przypadku tego wydawnictwa, jest bez zarzutu, o czym wie
każdy, kto zetknął się z książkami publikowanymi przez GWP.
Kiedy
wzięłam na siebie zadanie zrecenzowania książki, zastanawiałam się, co
mnie zaskoczy? Czy ta książka zostanie ze mną na dłużej? Czy praktyka
zostanie ze mną na dłużej?
To,
na co zawsze zwracam uwagę, to możliwość poznania autorów – noty
biograficzne. Tu miałam okazję poznać krótkie historie autorów i tego,
co doprowadziło ich do wejścia na ścieżkę uważności. Pouczające,
ciekawe historie prawdziwych ludzi, których dotknęły problemy. Lubię
wiedzieć, że za książką kryją się ludzie, którzy jak ja, żyją w
zabieganym świecie, zmagają się z przeciwnościami. W pewnym sensie to
dla mnie zachęta, że warto spróbować - skoro ze swoim bagażem
doświadczeń odnaleźli ścieżkę, to i ja mogę, czyż nie?
Układ
książki – perfekcyjny. Każdy rozdział wprowadza w konkretny temat,
wiadomo, o czym będzie, czego można się spodziewać, czego nauczyć.
Ćwiczenia w każdym rozdziale, by w praktyce przetestować kolejny krok ku
uważności. Z każdym rozdziałem – podsumowanie, jakich praktyk
nauczyliśmy się do tego momentu a nie tylko w danym rozdziale.
Uważność
stoi w ostrym konflikcie z wielozadaniowością serwowaną nam wokół. Z
„parciem na szkło”, które uczy się teraz nawet najmłodsze dzieci. Z
pośpiechem. Ten brak bycia obecnym spowodował u mnie objawy niemalże
chorobowe: oto nie wiem, czy wzięłam lek czy nie wzięłam, bo nie byłam
obecna w tej chwili, w której go brałam (lub… nie brałam). Byłam już
trzy kroki do przodu, myślami już w drodze do pracy.
Trenowałam
zatem sumiennie uważność z książką Boba Stahla i Elishy Goldsteina
przez wiele tygodni i wiem, że poczułam ulgę. Że odnajduję radość w
zwykłych obowiązkach, choć nie czułam radości nigdy wcześniej – ot,
obowiązki. Początkowe powątpiewanie w praktykę zwaną „jedzeniem
rodzynki” ustąpiło. Jestem w chwili, w której biorę leki i w tej
chwili, kiedy rozmawiam z dzieckiem. Nie, nie udaje mi się zawsze – w
końcu wiele lat trenowałam, by nie być obecnym, jednak nie porzucę
praktykowania uważności.
Książka
daje do wyboru szereg technik, by w zabieganym świecie zatrzymać się i
złapać oddech. Mam świadomość, że obok formalnych praktyk, na które nie
jestem jeszcze gotowa, mam szereg możliwości, by być obecnym w danej
chwili, obecnym i przede wszystkim uważnym. Mogę obserwować kaczki, mogę
wysłuchać bliskiej osoby, wysłuchać a nie tylko słyszeć. Mogę, myjąc
naczynia, skupić się na kontakcie z wodą, pianie, która wytworzyła się
pod wpływem płynu do naczyń, zamiast błądzić myślą do tego, co było lub
będzie. A co ważniejsze - po przeczytaniu tej lektury jest się gotowym
zaplanować własne nieformalne praktyki obecności w tym życiu, które
właśnie się dzieje.
Myślę,
że to nie jest książka tylko o redukcji stresu, ale również o
odnajdywaniu radości w drobnych czynnościach, dotąd żmudnych i
uciążliwych. Dla mnie to książka o odnajdywaniu szczęścia. Polecam tę
książkę wszystkim tym, którzy zmęczeni są ciągłym życiem w biegu,
podtrzymywaniem relacji bez relacji, słyszeniem zamiast słuchania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz