środa, 20 lipca 2016

Minimalizm - nie o ilość rzeczy chodzi


Trochę  zastanawiają mnie zapytania na różnych forumach, gdzie o minimalizmie mowa, o konkrety typu "jakie macie zasłony" i "ile zabawek ma Wasze dziecko". Chyba to wszystko pojmuję inaczej: dążę do tego, by poprzez minimalizm móc żyć lepiej, robić to, co lubię, realizować się. Zdjąć ciężary z głowy. Jeśli relaksuję się prasując moje zasłony i cieszę się, że je wieszam, bo uwielbiam je nad życie, to luz. Nie zamieniam ich na mniej czasochłonne rolety. Bo dbanie o nie przynosi mi radość i na przykład przywołuje miłe wspomnienia.

Pytania o to, co minimalista ma lub nie ma, nie są dla mnie. Zupełnie tak, jakbyśmy wszyscy musieli iść w tym samym kierunku: pusta przestrzeń, biel i czerń, żaluzje w oknie a na biurku pustka, żeby było miejsce tylko na laptopa i komórkę. Nie o to  mi chodzi. A jeśli nie wiem, o co - fakt, muszę się innych zapytać, może wiedzą. Owszem, inspirować, poszukiwać rozwiązań i w tym celu się konsultować- jestem na TAK, ale iść z tłumem - NIE. Minimalista nie musi mieć rolet zamiast zasłon i firan. Wbrew temu, co w minimalistycznej blogosferze na zdjęciach widać.

Nie jestem jeszcze minimalistką, może nie będę nigdy. Ciągle sobie układam sprawy, organizuję, przestawiam, upraszczam, odpuszczam. Z nastawieniem na to, że potrzebuję więcej czasu i miejsca na realizację moich pasji. To, co  z tyłu głowy (np. dźwięczy nieodebrany dyplom z podyplomówki) nie może ciągle odciągać mnie od spraw ważniejszych.

Minimalizm to dla mnie narzędzie. I tyle, aż lub tylko, jak kto woli. Bycie "minimalistą" od żaluzji nie czyni mnie wolnym. Ogranicza tak samo jak nadmiar. Czyli do kitu. Mi chodzi o to, by pozbyć się nadmiaru, ale w imię czegoś: wolnej głowy od zmartwień, wolnej przestrzeni na rzeczy, które kocham, więcej czasu na to, co lubię. Rozchodzi się w sumie o wolność.

Oczywiście czyha nowa lepsza pułapka: co gdy nie możemy się pozbyć gratów, zbędnych toksycznych relacji, bo znajdujemy usprawiedliwienie? No cóż... mogę nieśmiało zauważyć, że może nie wiemy, w którą stronę zmierzamy? Może nie określiliśmy wartości i skupiamy się na ubraniach li tylko wmawiając sobie, że to lubimy i już. Tak jak sterty książek. Jak kto woli. Ja z tej ścieżki wmawiania sobie, tuszowania pewnych spraw, staram się zejść. Ukierunkować i wreszcie żyć. Pełną piersią. Spełniać marzenia a nie tylko o nich gadać.

Jestem gdzieś na samym początku drogi. Kręcę, zbaczam, potykam się. Kupuję jeszcze pod wpływem impulsu i podejmuję decyzje odciągające mnie od rzeczy ważnych. Taki jest proces. Ale każdy najmniejszy sukces buduje moja pewność siebie, wzmacnia. Nie ma taniej zmiany, więc wszystko wymaga jakiegoś wysiłku. I wyobraźni. Bez tego ani rusz. Trzeba myśleć o "kosztach".

Wracając do pustych przestrzeni... Kupiłam tapetę, by zmienić kolor okładek albumów na zdjęcia. Tęcza trochę mnie męczy. Na jej tle nie widać pięknych kubków - prezentów z Norwegii. Bo chcę te kubki widzieć w pełnej ich okazałości, chcę, żeby mi przypominały o Norwegii. Tapeta nie jest biała ani czarna. Nie wkomponowuję się w minimalizm ;) Kupiłam gazetnik do toalety (tak, otaczam się angielskim wszędzie), znalazłam właściwy na OLX. Czuję, że zaczęłam ogarniać to, co leżakuje w toalecie. Ale... właśnie moich chłopcy otapicerowali zdewastowaną pufę w jeans i szlifują stolik, który przytaszczyli ze śmietnika, bo matka uznała, że jest idealny i oczyma duszy widzi już, że drewno jest bielone. I już widzi jak wywala stolik, który teraz rusza się i trzeszczy i dla którego nie znalazłam właściwego zastępstwa. Czy to oznaka antyminimalizmu? Dokupuję, znoszę? Odchodzę od bieli i czerni? Myślę, że nie. Myślę, że to początek pewnej wizji, której dotąd mi brakowało, jest wizja - świat mi sprzyja w postaci przecenionej tapety w absolutnie idealnym kolorze i stolika z drewna wystawionym pod śmietnikiem.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...